Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szachy egzotyczne: czterdzieści lat minęło...



Według starej mądrości zemsta podobno najlepiej smakuje na zimno. Bycie mściwym i pamiętliwym, w złym znaczeniu tego słowa, nie jest raczej pożądaną cechą (chyba, że ktoś naprawdę "wybitnie" nadepnie nam na przysłowiowy odcisk) jednak w sporcie zazwyczaj nie ma miejsca na sentymenty. Chęć odegrania się jest często motorem napędowym do dalszych działań, treningów, doskonalenia swojego warsztatu, co za tym idzie motywacją do osiągania sukcesów.

Szachy jako dyscyplina, posiadająca w sobie element rywalizacji, również potrafi wyzwolić sportową złość, przykładowo w przypadku gdy przegramy zaciętą partię z naszym odwiecznym przeciwnikiem. Jeśli nasz przeciwnik jest do tego klasowym szachistą, prezentującym solidne umiejętności gry, to zwycięstwo może nie przyjść tak łatwo i szybko, jakbyśmy tego pragnęli, i trzeba będzie posiadać w sobie duże pokłady cierpliwości aby móc w pewnym momencie zatriumfować nad rywalem.

Niekiedy na swoją szansę trzeba czekać naprawdę długo. Coś na ten temat mógłby powiedzieć jeden z bohaterów dzisiejszego postu. Frank James Marshall (1877 - 1944), amerykański szachista z Nowego Jorku, prezentował swoją życiową formę na początku XX wieku. W tym czasie zaliczał się do ścisłego grona najlepszych szachistów świata.

Dobre występy w dużych międzynarodowych turniejach w Paryżu w 1900 roku (3 miejsce),  w Wiedniu w 1903 roku (2 miejsce) oraz w Cambridge Springs i Monte Carlo w 1904 roku (oba turnieje wygrane przez Amerykanina) nie pozostały bez echa i otworzyły mu furtkę do zawalczenia o szachowy tron. 

W 1907 roku doszło do meczu o mistrzostwo świata w szachach; tego meczu Marshall, jako jeden z głównych aktorów tego pojedynku, najpewniej nie zapamiętał zbyt dobrze. Jego rywal, Emanuel Lasker (1868-1941), dominator ówczesnej sceny szachowej, obronił swój tytuł czempiona, nie pozwalając amerykańskiemu szachiście wygrać ani jednej partii na przestrzeni piętnastu gier.

 Źródło: New York Daily Tribune, 27 styczeń 1907

Z Laskerem i Marshallem jest o tyle dziwna i ciekawa historia, że na dystansie dwudziestu pięciu oficjalnych gier, jakie mieli okazję rozegrać ze sobą (jeśli wierzyć bazom szachowym) Amerykanin wygrał dwukrotnie - w swojej pierwszej i przedostatniej partii. Dość powiedzieć, że nowojorczyk musiał się naprawdę długo naczekać na swoją drugie zwycięstwo z niemieckim czempionem szachowym - dystans czasowy obu wygranych dzieliło...czterdzieści lat! Prawdę mówiąc, nie kojarzę innego podobnego przypadku w świecie szachowym.

Powyżej opisana historia może być również pocieszeniem dla wszystkich, którzy po wielu porażkach zwątpili już w możliwość wygranej z trudnym przeciwnikiem - jest nadzieja! Warto jednak zaopatrzyć się po drodze w pewien zapas cierpliwości.

W następnym poście zaprezentuję już w jakich okolicznościach szachowych Marshall wygrywał z Laskerem.